Bruce wszedł do sypialni po czym zrzucił torbę z ramienia i krzyknął w stronę drzwi.
- Alfredzie, Damianie wróciłem! –
Nie liczył, że ktoś odpowie, kiedy milioner zjawił się w rezydencji, ta wydawała się opuszczona od dobrych paru dni, a zalegający na szafkach i półkach kurz wydawał się to potwierdzać.
Bruce wszedł do łazienki po czym spojrzał w lustro. Gęsty czarny zarost upstrzony pasemkami siwizny pokrywał niemal połowę jego zmęczonej, bladej twarzy. Wayne otworzył szufladkę z kosmetykami i wyciągnął elektryczną maszynkę. Zaczął golić brodę przywracając powoli wygląd, do jakiego był przyzwyczajony. Nie było go w Gotham tyle czasu, że sam już stracił rachubę. Nikt nie wiedział gdzie jest Batman. Ani Dick, ani Tim, ani nawet Liga Sprawiedliwości. Mroczny rycerz znany był z tego, że zawsze chadza własnymi drogami, tam gdzie chce i kiedy chce. Tym razem jednak było inaczej. Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu od wizyty u dr. Greenwood. Lekarz zaniepokojony był wynikami rutynowych badań i zlecił kolejne testy. Te potwierdziły, że w krwi Bruce’a znajduje się niezidentyfikowana toksyna. Nie wiadomo jak i kiedy się tam znalazła, nie było jednak wątpliwości, że jest śmiertelnie trująca i to kwestia czasu aż zabije nosiciela. Bruce na własną rękę próbował szukać antidotum, bez powodzenia. Czuł się coraz gorzej, starał się to jednak ukrywać przed przyjaciółmi. Jedynie Damian chyba zaczął coś podejrzewać. Bruce był pewien, że chłopak podsłuchał jego rozmowę z prawnikiem na temat testamentu i zapewne znał już prawdę. Nigdy jednak go o nic nie pytał.
W kolejną miesięcznicę śmierci swoich rodziców Bruce przyjechał złożyć kwiaty w Crime Alley . To właśnie wtedy został zaatakowany. Gdyby był w formie bez problemu poradziłby sobie z trzema zamaskowanymi napastnikami, mimo że ci posługiwali się biegle ninjiitsu. Jeden z nich wstrzyknął mu środek uspokajający w szyję. Nie wiadomo ile czasu spał, wystarczająco jednak długo by zdążyli go wywieźć z kraju. Gdy się obudził leżał związany w pasterskiej chacie, na szlaku góry nazywanej przez miejscowych „Drogą Demona”. Prowadziła na ośnieżony szczyt gdzie zbudowano starożytny tybetański klasztor. To tam lata temu spotkał jednego ze swych największych wrogów, Ra’s Ghula. To była ostatnia rzecz jaką pamiętał. Przespał kilka dni a obudził znów w Crime Alley, swoim starym mieszkaniu wynajmowanym na fałszywe nazwisko. Kimkolwiek byli porywacze nie zostawili po sobie żadnych śladów, żadnych wyjaśnień ani motywów. Bruce miał jednak straszne podejrzenia, co się mogło stać, wolał nie mówić tego na głos. Czuł się znacznie lepiej niż miesiąc temu i choć bolała go głowa i był zmęczony, miał pewność, że w jego krwi nie ma śladu po toksynie. Kilka dni intensywnego treningu powinno postawić go na nogi.
W szufladzie przy łóżku znalazł zapasowy telefon komórkowy. Sprawdził listę nieodebranych połączeń, pocztę głosową i SMSy. Po chwili zaczął w internecie przeglądać najnowsze informacje z Gotham. Jego uwagę zwróciły doniesienia z Blüdhaven. Coś złego działo się w mieście Dicka. Bruce spostrzegł, że Nigthwing w ciągu ostatnich dni nie próbował z nim skontaktować. Zapewne uznał, że pomoc Batmana jest mu niepotrzebna i sam sobie poradzi z zagrożeniem.
Może Liga Sprawiedliwości będzie wiedziała coś więcej? Bruce wyszedł z sypialni i udał do pieczary Batmana.